Temari sushi - warsztaty + przepis

0 komentarze

Ładne zdjęcia są wzięte jak zwykle - z Olsztyn-Nihongo.
Na początek muszę przyznać się do czegoś, i to tak z ręką na sercu - ja nigdy nie byłam fanką sushi! Nie rozumiem, dlaczego akurat to danie kuchni japońskiej zrobiło taką furorę na świecie, skoro jest tyle innych, dużo smaczniejszych przecież. No cóż, pewnie smak to kwestia gustu, chociaż mam podejrzenia, że to ta otoczka luksusu uczyniła sushi tak popularnym i nawet ci, którym nie do końca smakuje, udają, że jest pyszne. Ryż z rybą i wodorostami bywa bowiem poza Japonią potrawą tak niemożliwie drogą, że chyba robią ją z płatkami złota. 
Ja - niestety, a może stety - jestem człowiekiem oszczędnym i wydawanie kilkudziesięciu złotych za parę kawałków wydaje mi się grubą przesadą i zwyczajnie marnowaniem pieniędzy. Nie uważam też, że sushi jest warte tej ceny :) W Japonii nie jest to takie luksusowe jedzenie (szczególnie w stosunku do tamtejszych zarobków), a przynajmniej tak wynikało z moich obserwacji. Właściwie moja pierwsza styczność z sushi była właśnie tam - i do dzisiaj pamiętam, że pierwszy kawałek ever, z surową krewetką, wywołał we mnie odruch zwrócenia śniadania... Do surowizny trzeba się jednak przyzwyczaić.
Właściwie to gdy znalazłam informację o warsztatach kuchni japońskiej w Olsztynie, byłam prawie pewna, że zaczniemy od sushi, wszak to najbardziej znana japońska potrawa. Zostałam mile zaskoczona faktem, że Natsumi i Yoichi skupili się bardziej na takim bardziej "codziennym" jedzeniu, które rzeczywiście robi się w japońskich domach :) No ale sushi też się w końcu musiało pojawić - za to przynajmniej nie w tej najbardziej powszechnej, zrolowanej formie, czyli maki. My robiliśmy temari sushi. Co to?
Wystarczy, że wiemy, co to temari. A są to takie kolorowe cuda:
Wikipedia twierdzi, że to kule wykonane z nawijanych na kawałek materiału nici, kiedyś używane do gry, potem ewoluowały w zabawki dla dzieci, a jeszcze potem w ozdobę. Ładna rzecz, tylko co ma wspólnego z jedzeniem?
No, bo to takie sushi w kształcie ozdobionych kul, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. I taka wersja podoba mi się dużo bardziej, niż ta najbardziej znana! Jest dużo bardziej urokliwa (Japończycy mają takie dobre słówko, kawaii, coś jak angielskie cute) i dodatki można dobierać dowolniej, bo ogranicza nas nasza wyobraźnia, a nie "czy da się to tak rozłożyć, żeby się potem nie rozpadało przy krojeniu".


Temari sushi
Składniki:
  • ugotowany ryż jak do sushi (kleisty, przyprawiony cukrem, solą i octem)
  • jajka
  • owoce morza: ośmiornica, kałamarnica, krewetki
  • rzodkiewka
  • ogórek
  • czerwony kawior
  • wędzony lub surowy łosoś
  • surimi
  • cytryna
  • awokado
  • tuńczyk z puszki, zmieszany z majonezem
  • wasabi
  • do ozdoby: czarny sezam, koperek, kwiaty
  • do jedzenia: jasny sos sojowy
Przygotowanie:
1. Jajka rozbijamy do miseczki pojedynczo, doprawiamy odrobiną soli i cukru i za każdym razem dokładnie i długo mieszamy, aż będzie całkowicie żółte - najlepiej robić to, unosząc co jakiś czas widelec (albo pałeczki :)) i pozwalając jajku ścieknąć. Smażymy krótko na średnio rozgrzanej patelni z obu stron - jeśli patelnia będzie za gorąca, powierzchnia jajka się pofałduje, jak to środkowe na zdjęciu poniżej. Ścięty omlet rolujemy i odkładamy na chwilę, aby się wystudził, później kroimy go w cienkie plasterki i roztrzepujemy, aby uzyskać cienkie paski.
2. Rzodkiewki kroimy w bardzo cienkie, prześwitujące plasterki. Podobnie robimy z ogórkiem, z tym że kroimy go wzdłuż, na prostokąty.
3. Cytrynę, awokado, pozostałe owoce morza i surimi tniemy na niewielkie plastry, takie akurat na jeden kęs.
4. Bierzemy kawałek folii spożywczej i na sam środek nakładamy porcję ryżu - mniejszą od piłeczki pingpongowej, wielkość musi być taka, aby można było zjeść całą naraz. Czym mniejsze, tym bardziej kawaii :) Zbieramy brzegi folii i kręcimy nią, żeby wypuścić całe powietrze i ścisnąć w tej "sakiewce" ryż.
5. Rozwijamy kulkę i układamy dowolnie dodatki. Najlepiej, jeśli użyjemy kontrastujących kolorów (np. pomarańczowy i zielony) i/lub kontrastujących tekstur (na gładkim awokado dobrze będzie wyglądała pofałdowana krewetka). Mój ulubiony kawałek był z cienko pokrojoną rzodkiewką, bo czerwona skórka ładnie prześwitywała przez białą część. Ściskamy całość w folii.
6. Ozdabiamy kawiorem, koperkiem, sezamem lub kwiatami.
7. Jemy z sosem sojowym, jak zwykłe sushi.

Rolada z zieloną herbatą i anko

0 komentarze

Desery lubi każdy - także ja, która unika cukru i słodyczy jak tylko może :) Jeśli już naprawdę chcę zjeść coś słodkiego, zwykle robię wersje odchudzone, z mąką pełnoziarnistą, bez białego cukru, i tak dalej. Ale czasami nawet ja mówię pas i piekę takie prawdziwe ciacho, słodkie, tłuste i z białej mąki! Ta rolada powstała co prawda na opisane w ostatniej notce warsztaty kuchni japońskiej, ale wolałam nie ryzykować z eksperymentami i zamienianiem składników. Wyszło tradycyjnie, ale pysznie. Rolada jest słodka, wilgotna i mięciutka. I bardzo prosta w zrobieniu!

Rolada z zieloną herbatą i anko
Składniki:
Na ciasto:
  • 4 jajka
  •  70g cukru (80g, jeśli wolicie słodsze)
  • 40g mąki tortowej
  • łyżka zielonej herbaty w proszku (matcha)
Na nadzienie:
  • 130ml śmietanki kremówki 30%
  • 120g pasty anko

zdjęcie: Olsztyn-Nihongo

Przygotowanie:
1. Oddzielamy żółtka od białek. Schłodzone białka ubijamy z połową cukru na sztywną pianę (nie może opadać po odwróceniu miski) - cukier dodajemy w dwóch, trzech porcjach.
2. Ubijamy żółtka z drugą połową cukru, również dodając go stopniowo, na gęsty, biały krem (około 3-5 minut).
3. Dodajemy zieloną herbatę do mąki i przesiewamy trzy razy. Wrzucamy mąkę do kremu z żółtek i delikatnie mieszamy szpatułką.
4. Łączymy żółtka i mąkę z ubitymi białkami - to białka dodajemy do żółtek, nie odwrotnie, bo piana opadnie. Dodajemy białka w trzech turach, za każdym razem mieszając bardzo ostrożnie. Najlepiej zbierać masę z brzegów i pozwolić jej ściekać ze szpatułki na środku miski.
5. Wykładamy blachę o wymiarach ok. 30x40cm (może być kilka cm mniejsza, ale nie większa) papierem do pieczenia i wylewamy masę biszkoptową, wyrównując po całości. Kilka razy upuszczamy blachę z małej wysokości, aby pozbyć się pęcherzyków powietrza.
6. Wstawiamy do nagrzanego do 170 stopni piekarnika i pieczemy ok. 20 minut, w połowie tego czasu odwracając blachę, aby biszkopt upiekł się równo. Jeśli zaczyna się rumienić wcześniej, można wyjąć ciasto przed upływem 20 minut, bo wszystko tak naprawdę zależy od piekarnika.
7. Wyjmujemy upieczony biszkopt i ściągamy gorący na stół. Przykrywamy drugim kawałkiem papieru i odwracamy na drugą stronę. Ostrożnie zrywamy przyklejony podczas pieczenia papier, ale nie wyrzucamy, tylko kładziemy tam gdzie był. Odwracamy biszkopt jeszcze raz, do pierwotnego położenia i nakrywamy w całości drugą blachą do pieczenia. Zostawiamy do wystudzenia. Nie bójcie się skraplającej się wody - chłodzenie pod przykryciem sprawi, że ciasto będzie mięciutkie i wilgotne.
8. W międzyczasie ubijamy mocno schłodzoną kremówkę na sztywno i delikatnie łączymy z pastą anko. Zamiast anko można użyć dowolnych owoców.
9. Z ostudzonego biszkoptu odcinamy jeden krótszy brzeg pod kątem, dzięki czemu będzie ładnie wyglądało po zawinięciu.
10. Wykładamy nadzienie na cały biszkopt, zostawiając tylko suchy pasek tuż przy odcinanym brzegu. Wyrównujemy i zawijamy jak roladę.
11. Zawijamy ciasto w papier do pieczenia, na którym leżał biszkopt i dodatkowo w folię spożywczą. Zostawiamy w lodówce na co najmniej godzinę. Gotowe ciasto można oprószyć cukrem pudrem.

Tendon - warsztaty + przepis

0 komentarze

Wpisywanie w wyszukiwarkę Google "tendon", aby dowiedzieć się co to znowu za jakieś cudo, niewiele wam da, bo zamiast przyjrzeć się nieznanej potrawie, dostaniecie medyczne ryciny kończyn. Tak się bowiem składa, że tendon to po angielsku "ścięgno", ale bez obaw - żadnych ścięgien w tym pysznym daniu kuchni japońskiej nie ma.
No chyba, że nie wytniecie ich z kurczaka, ale nikogo o takie upodobania kulinarne nie podejrzewam.
Tendon to nic innego jak tempura, czyli smażone w cienkim cieście kawałki warzyw i mięs, podane na ryżu. Ciekawostką jest, że tempura przybyła do Japonii wraz z portugalskimi misjonarzami, co znaczy ni mniej ni więcej, że nie jest to japoński wynalazek. Podobnie było też z castellą - idealnie równym, miodowym biszkoptem. A japońskie słowo oznaczające chleb, czyli pan, też przybyło właśnie z Portugalii. Zawsze mnie zastanawiało, jakim cudem Portugalczykom udało się przemycić tyle swoich wpływów do hermetycznej japońskiej kultury :)
A przy okazji ciekawostek, skoro już będę uczyła się tego japońskiego: wiedzieliście, że samo słowo tempura (tendon zresztą też), zapisane znakami, zawiera znak 天, który oznacza "niebo"? 
Tenże niebiański smak mieliśmy odtworzyć na kolejnych warsztatach kulinarnych, których, przyznam szczerze, wyczekuję każdego tygodnia coraz bardziej. Jadłam tempurę w Japonii i mi smakowała, choć przyznam jeszcze szczerzej, że mam bardziej ulubione dania tej kuchni :) Nigdy nie robiłam jej sama - wiem tylko, że do ciasta używa się lodowatej wody, a samo ciasto ma być bardzo cienkie, wręcz przezroczyste. Na szczęście Natsumi w mig nauczyła nas robić perfekcyjną tempurę i - jak zwykle - okazało się to bardzo proste.
Jej autorstwa są też te ładniejsze zdjęcia, jak zwykle :)

Tendon
Składniki: (6-8 porcji)
Na ciasto:
  • 60g majonezu
  • 180ml bardzo zimnej wody
  • 200g mąki
Do smażenia:
  • pierś z kurczaka 
  • krewetki
  • surimi
  • batat
  • bakłażan
  • marchew
  • cebula
  • kawałki wodorostów nori lub liście shiso
Sos:
  • 40g cukru
  • 110ml sosu sojowego
  • 300ml wody
  • 40ml mirin
  • torebka dashi (lub kombu + katsuobushi, jeśli mamy)
Dodatkowo:
  • olej do smażenia (odporny na wysokie temperatury)
  • mąka do obtoczenia składników
  • ugotowany ryż drobnoziarnisty
Przygotowanie:
1. Gotowanie zaczynamy od pokrojenia składników, które będziemy smażyć lub zrobienia sosu. Przygotowanie ciasta zostawiamy na ostatnią chwilę - a dlaczego, o tym zaraz.
a) Marchew, obranego ze skóry batata i kurczaka kroimy cienko, w plasterki nie grubsze niż 2-3mm. Z marchewki można powycinać różne kształty, jeśli mamy wycinarki (cutters - jak to nazwać po polsku?) :)
b) Bakłażana kroimy w plastry wzdłuż, a potem każdy taki długi plaster dzielimy w poprzek na 3 mniejsze, prostokątne kawałki. Każdy taki kawałek nakrajamy z jednej strony, aby wyszły frędzle.
c) Cebulę przekrajamy na pół i kroimy w grubsze, bo ok. 4-5mm półplasterki, uważając aby się nie rozpadły. Każdy taki półplasterek nabijamy na wykałaczkę, aby zachował kształt podczas smażenia.
d) Krewetki oczyszczamy z czarnej żyłki na grzbiecie, jeśli są nieoczyszczone (po prostu wbijamy poziomo i prostopadle do grzbietu wykałaczkę i ciągniemy do góry - żyłka wyjdzie razem z wykałaczką). Na brzuchu robimy 3-5 płytkich nacięć i odwracamy grzbietem do góry. Teraz jest "funny part", bo trzeba naciskać delikatnie każdą krewetkę wzdłuż, aż poczujemy pod palcami jakby pękała. Japończycy mają na ten proces oddzielną onomatopeję - nazywają to pękanie buchi buchi ;) Na sam koniec odcinamy końcówkę ogona pod kątem i wyciskamy z niego wodę, a potem ładnie prostujemy krewetkę. Wszystko to sprawi, że nie poskręca się podczas smażenia, a odcięcie ogona zniweluje pryskanie tłuszczu. No i ładniej wygląda.
e) Kurczaka oraz krewetki osuszamy z wilgoci papierowym ręcznikiem i leciutko solimy.
f) Dodatkowo kroimy nieco marchewki w słupki, a część półplasterków cebuli rozdzielamy na pojedyncze paski.
2. Wszystkie składniki sosu wrzucamy do garnka i gotujemy tak długo, aż dwukrotnie zmniejszy swoją objętość. Niewykorzystany sos można przelać do butelki i zużyć w późniejszym terminie. Przechowujemy go w lodówce.
3. Przygotowujemy ciasto. Natsumi powiedziała, że oryginalnie do ciasta powinno dodać się jajko i ocet, ale majonez sprawdza się równie dobrze - zatem do majonezu dodajemy połowę wody, po czym dokładnie mieszamy trzepaczką, tak aby cały się rozpuścił. Dolewamy resztę wody i mieszamy. Do mikstury wsypujemy mąkę i mieszamy z grubsza - wystarczy łyżką, nie trudźcie się rozbijaniem grudek. Jeśli są grudy, to bardzo dobrze, ich obecność jest wręcz wskazana :) I tak się wysmażą.
4. W międzyczasie rozgrzewamy olej do ok. 180 stopni na średnim ogniu. Aby sprawdzić, czy jest już wystarczająco mocno nagrzany, wystarczy wrzucić kilka kropel ciasta. Jeśli opadają na dno i od razu wypływają na powierzchnię, można zacząć smażenie. Każdy kawałek obtaczamy w mące, potem zanurzamy w cieście w całości i wrzucamy na gorący olej. Smażymy z obu stron krótko, bo 3-4 minuty i gotowe odsączamy z nadmiaru tłuszczu na papierowym ręczniku - dzięki temu, że plastry są cienkie, nic nie będzie surowe. Należy pamiętać, aby nie wrzucać na olej więcej niż 5 kawałków, bo obniży to temperaturę i tempura nie będzie smażyła się prawidłowo.
Rozdrobnioną wcześniej cebulę i marchew smażymy nieco inaczej, bo odlewamy trochę ciasta do miski, wrzucamy tam pokrojone warzywa i dokładnie mieszamy. Potem nabieramy dużą łyżką porcję i taką masę wkładamy delikatnie na olej, pamiętając, aby była nie grubsza niż 2cm. Taka usmażona w cieście "surówka" nazywa się kakiage.
Nori lub shiso też smaży się w inny sposób - zamaczamy tylko z jednej strony i tylko tą stronę z ciastem smażymy. Robi się to też krócej, bo ledwie kilkanaście sekund.
Krewetki to z kolei jedyny składnik, którego nie zamacza się w cieście w całości, ogon pozostawiamy bez ciasta.
Ważną sprawą jest kolejność smażenia - najpierw warzywa, potem mięsa, nigdy odwrotnie! Dzięki temu warzywa zachowają swój smak i nie przejdą zapachem mięs.
5. Usmażone krople ciasta, które skapują przy wrzucaniu na olej kawałków, można wyjąć i wykorzystać potem jako dodatek do innych dań kuchni japońskiej, na przykład okonomiyaki. Takie usmażone kawałki ciasta na tempurę nazywają się tenkasu albo agedama. Przez jednego japońskiego youtubera ja zawsze mówię agedama, ale tenkasu słyszy się częściej.
6. Do misek nakładamy gorący ryż i układamy na nim świeżo usmażoną, ciepłą tempurę - im dłużej po usmażeniu czekamy, tym gorzej, bo ciasto nasiąka tłuszczem i robi się miękkie, podczas gdy powinno być chrupiące. 
Niezbyt zrozumiałyśmy, co miała na myśli Natsumi, mówiąc aby zrobić górkę na środku. Dopiero potem okazało się, że powinnyśmy układać kawałki tak, jak układa się stosik drewna na ognisko ;) Całość polewamy sosem i jemy jeszcze ciepłe.

Tak jedliśmy. Niech was nie zmylą malutkie miseczki - tendon jedliśmy w tych nieco z tyłu i choć nie wyglądają na duże, w rzeczywistości były ogromne! Porcje były wielkie i od razu miałam kolację z głowy... Jak zwykle zresztą po tych warsztatach.
W białej miseczce z lewej jest dzieło Yoichiego, czyli sól zmiażdżona na proszek i wymieszana z matchą. Niezwykły smak, muszę przyznać, ale jak dla mnie połączenie rewelacyjne. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, aby zrobić herbacianą sól. Swoją drogą, matcha to chyba najbardziej uniwersalny składnik kuchni japońskiej :)
Tyle tempury nasmażyłyśmy! 
Tendon jest mój, zupa miso po lewej to robota Natsumi. Pasta miso, wakame, cebula i...
...marchewka w kształcie kwiatów :) Plastry z dziurą w kształcie kwiatu usmażyłyśmy w cieście - nic się nie zmarnowało.
A tak powinien wyglądać wzorcowy tendon - oczywiście przygotowany przez niezrównaną gospodynię. To jest właśnie to układanie tempury "na ognisko".
Tak też jakoś wyszło, że to ja smażyłam większość kawałków, dziewczyny wolały bawić się z ciastem i dorzucać mi kolejne porcje - ciężkie jest życie blogerki kulinarnej, niebezpieczna robota zawsze mi przypada ;)
Po wspólnych kulinarnych przebojach zwykle przychodzi czas na trawienie (wiadomo, że w grupie trawi się lepiej!) i po prostu przyjemne spędzanie czasu. Dla mnie jest to zwykle wyłapywanie nowych japońskich słówek ;)
No dobrze, ale czym byłoby dobre jedzenie bez deseru? Tydzień temu upiekłam anpan, tym razem porwałam się na coś bardziej skomplikowanego. Takie się przynajmniej wydawało, bo nigdy jeszcze nie robiłam ciasta rolady, a w gruncie rzeczy okazało się banalne i trochę byłam zaskoczona efektem końcowym. Rolada z matchą (mówiłam, że to uniwersalny składnik?) i anko wyszła lepsza, niż się spodziewałam, co nie znaczy że w 100% taka, jak chciałam. Matcha, którą mam, jest jakoś mało zielona i niezbyt intensywna w smaku, no i biszkopt wyszedł cieńszy niż miał wyjść. Na szczęście wszystkim smakowała i nawet została skomplementowana przez Natsumi - że jest idealna z wyglądu, oddaje smak Japonii i że to ja mogłabym poprowadzić warsztaty z japońskich wypieków.
I wiecie co? Gorzej od mówienia komplementów wychodzi mi tylko ich przyjmowanie...

Omurice - warsztaty + przepis

0 komentarze

Część zdjęć (te ładniejsze) pochodzą z Olsztyn-Nihongo.
Uwielbiam, gdy w Olsztynie coś się dzieje! A gdy jest to związane z kuchnią i/lub Japonią, uwielbiam podwójnie. Dlatego właśnie kolejną już sobotę spędziłam na kulinarnych warsztatach pod okiem Yoichiego i Natsumi, którzy tym razem uczyli gaijinów jak zrobić omurice (wymawiane i pisane czasem omuraisu).
Omurice to zlepek dwóch słów: omelette i rice. Łatwo się więc domyślić, że podstawowe składniki to jajka i ryż ;) Z tego, co wiem, to dość popularne danie w Japonii - widziałam je w co najmniej kilkunastu różnych wersjach, ale tak się jakoś złożyło, że nie weszło do mojego kulinarnego repertuaru. Dlaczego? Cóż, zawsze wydawało mi się bardzo proste w zrobieniu, no bo co to za filozofia zrobić ryż z dodatkami i usmażyć płaski omlet.
Ha, ha.
Moje pierwsze i póki co ostatnie podejście do omurice miało miejsce rok temu i było śniadaniową propozycją podczas wizyty Toshiego. W teorii miało być pięknie, w praktyce...
W praktyce było toto niekształtne (chociaż Yoichi po obejrzeniu zdjęcia wyżej powiedział, że ok), ryż jakiś taki bez smaku no i w ogóle nie. Wszyscy wtedy jedli, ale dla mnie to nie było to co sobie wyobrażałam jako omurice i nie wiedziałam, co robię źle.
A to jest jedno z dwóch clue przepisu - warzywa i kurczaka kroimy BARDZO DROBNO. Zazwyczaj wszystko kroję w dość spore kawałki, a tu jednak nie. Trzeba zrobić wyjątek. Kostka musi mieć jakieś 3mm x 3mm i wcale w tym momencie nie żartuję.
Drugie clue to banał - dobrej jakości ketchup. Właściwie w ogóle go nie jem, a wtedy miałam w lodówce po prostu jakiś pierwszy lepszy i to jest błąd właśnie, mili państwo. Proszę na tym składniku nie oszczędzać, bo nic wam nie wyjdzie. No.
A porządny przepis na omurice wygląda tak:


Omurice
Składniki: (4 porcje)
  • 8 jajek
  • 4 łyżki słodkiej śmietanki
  • pół piersi z kurczaka
  • pół niewielkiej papryki
  • średnia marchewka
  • średnia cebula
  • ok. 4-5 szklanek ugotowanego na klejąco ryżu
  • dobrej jakości ketchup
  • sól, pieprz
  • do ozdoby: pomidorki koktajlowe, sałata karbowana

Przygotowanie:
1. Kurczaka, marchew, paprykę i marchew kroimy w bardzo drobną kostkę, ok. 3mm x 3mm. Podsmażamy na niewielkiej ilości oleju. Najpierw mięso, po czym przekładamy je do miseczki i potem na tej samej patelni wszystkie warzywa - pierwsza marchew z papryką, pod koniec dodajemy cebulę.
2. Dodajemy usmażone mięso i ugotowany ryż. Dodajemy dość sporo ketchupu do smaku oraz przyprawiamy sol i pieprzem według uznania. Gotowy ryż z warzywami odstawiamy obok.
3. Rozbijamy dwa jajka i dokładnie je mieszamy, wraz z łyżką słodkiej śmietanki. Smażymy na dobrze drugiej, dobrze rozgrzanej patelni i natychmiast po wlaniu na gorący tłuszcz mieszamy jajka szybkim ruchem - sprawi, że omlet będzie puszysty.
ja i moje dzieło w trakcie produkcji
4. Gdy spód już się leciutko zetnie, wykładamy na środek około szklankę ryżu, formując w walec. Czekamy jeszcze chwilę, aż jajka usmażą się do tego momentu, od którego będą się bez przeszkód przesuwać po patelni, gdy nią potrząśniemy.
5. Przykrywamy ryż jedną połową omletu, a potem zawijamy go dalej, jak roladę, formując w kształt wrzeciona. Jeśli w tym momencie omlet się rozerwał, to nic się nie stało - można przykryć patelnię talerzem i odwrócić gotowe omuraisu. Właśnie to przytrafiło się mi i innej uczestniczce warsztatów, Julce, ale poradziliśmy sobie z tym :) 
6. Gotowe omuraisu polewamy ketchupem, dekorujemy sałatą i pomidorkami. Albo rysujemy coś obok - u mnie miał być kotek, ale wpadłam na ten pomysł już po zrobieniu serduszka :(
to dzieło innej uczestniczki, bardzo mi się podobał taki pomysł! i jest prostszy, bo zamiast formować omuraisu na patelni, układa się ryż na talerzu, a omlet smaży oddzielnie i potem przycina
Kōta - mistrz drugiego planu
Tak się też złożyło, że mieliśmy dwa desery :) To z lewej to mój anpan, po prawej czekoladowo-nutellowe muffinki Julki - pyszności! Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie wycyganiła przepisu...
W następną sobotę tendon - już nie mogę się doczekać :)

 
  • Lodówka Otwarta! © 2012 | Designed by Rumah Dijual, in collaboration with Web Hosting , Blogger Templates and WP Themes