Wiecie, że do osiemnastego roku życia nie miałam zielonego
pojęcia o gotowaniu? Szczytem moich osiągnięć było ciasto z proszku i jajecznica
na pomidorach i wtedy wydawało mi się, że to całkiem w porządku.
Trochę paradoksalnie wszystko zmieniło się, gdy zaczęłam
studiować i stwierdziłam że a nie, takiego wała, nie będę jadła konserw i
odgrzewanej fasolki ze słoika. Pamiętam, że moim pierwszym "popisowym"
daniem był gulasz z pomidorami – trochę za wodnisty i za mało pachnący, ale
przecież w końcu mój!
Bardziej jednak niż to, że wyszło mi coś całkiem zjadliwego zaskoczył mnie fakt, że gotowanie okazało się... przyjemne. Mieszanie, siekanie, doprawianie i próbowanie było przyjemne do tego stopnia, że szybko stało się moim hobby, a w późniejszym czasie nawet wyzwaniem - gdy za punkt honoru stawiałam sobie stworzenie obiadu tylko z tego, co mam w lodówce. Jak twierdzi M., udaje mi się to całkiem nieźle.
Ale dość już o mnie - pora obiadowa się zbliża, czas otworzyć lodówkę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz