A wiecie, co się robi z tak powszechnym uwielbieniem? Na powszechnym uwielbieniu się zarabia. Tak właśnie robi Delecta, wypuszczając "Szybki sernik na zimno". I to w trzech smakach - z wiśniami, z truskawkami i waniliowy.
Przyznam, że zamurowało mnie, gdy zobaczyłam to dziwactwo w sklepie. Nie żebym była jakąś przeciwniczką gorących kubków na słodko, bo - choć co prawda głównie ze względu na mojego Mężczyznę - często kupuję kisielki i budynie na deser i faktycznie mi smakują (seria "Świat Pralin" Dr Oetkera jest naprawdę dobra). Ten wynalazek jednakowoż mojej sympatii nie wzbudził. No bo jak to tak, sernik z kubka w 5 minut? Moją największą bolączką jest to, że one tak długo się pieką/zastygają, a tu da się to zrobić w 5 minut? Chyba byłam całe życie oszukiwana.
Swoją drogą, biorąc pod uwagę kierunek, w jakim idą producenci takich kubeczków, następna będzie pewnie jajecznica z kubka.
Ale wracając...
Przechodziłam obok tego cuda kilka razy i już, już miałam kupić na spróbowanie, no ALE. Skład, jakby to delikatnie ująć, nie zachwycił za żadnym razem, gdy go czytałam.
Wiecie, gdybym po samym składzie miała domyślić się co to, obstawiałabym chyba jakiś kleik. Z tego miejsca gratuluję zatem producentowi fantazji w nazewnictwie.
Moje serniki składały się (zazwyczaj) z sera plus dodatki. Co mamy tutaj? Cukier na pierwszym miejscu, dalej żelatyna, syrop glukozowy (jakby cukier do dosłodzenia nie wystarczył...) i - uwaga, hit - 0,6% sera. I jakby komuś było mało tej dobroci, to ów ser jest jeszcze w proszku. Szaleństwo. Ewentualnie kuchnia molekularna, bo serowatość tego sernika to głównie skrobie modyfikowane, serwatka w proszku i białka mleka.
(A wiecie, z czym kojarzy mi się serwatka? Mój dziadek karmił nią świnie. Serio.)
Atrakcje w stylu utwardzony olej kokosowy i olej słonecznikowy litościwie pominę, bo moją uwagę zwróciła w tym momencie kaloryczność. Rzeczony sernik ma tych kalorii 157/100g, co daje 222kcal/porcja 140g. Ktoś orientuje się, ile to jest? To więcej, niż rządek czekolady, która też miewa w składzie różne cudactwa, ale to jednak głównie naturalne kakao.
Głównie ta liczba mnie odstraszała, ale w końcu kupiłam, z myślą o M w roli testera. On się takimi bzdurami jak kalorie nie przejmuje.
No więc przyniosłam do domu, pokazałam M, on zgodnie z przewidywaniami na wyraz "sernik" nagle przestał rozumieć słowa w stylu "sama chemia" i koniec, nie ma pracy, nie ma życia, dopóki nie dostanie tego sernika. Co więc poradzić, poszliśmy po kubek, mleko i robimy.
Pierwszym zdziwieniem było dla mnie to, że do przyrządzenia sernika potrzebujemy ledwie 100ml mleka, słownie sto. To jak dwie pięćdziesiątki wódki - czyli, powiedzmy sobie szczerze, ilość nie powala. Raczej drażni żołądek niż pozwala poczuć smak.
Drugim zdziwieniem był fakt, że sernik smakuje jak sernik tylko przez 30 minut po przygotowaniu i pod żadnym pozorem nie można go wstawiać do lodówki. Bo co? Bo lodówka wybuchnie? Przyznam, że nie do końca rozumiem powód. Przyznam też, że bardzo kusiło mnie, aby spróbować sernika po 40 minutach, jak i wstawić taki do lodówki i sprawdzić co się stanie (uprzednio zakładając hełm - tak na wszelki wypadek), ale stchórzyłam tym razem. Może kiedyś.
Otworzyłam, powąchałam. Biały proszek (no, komu się skojarzyło?), zalatujący jakimś mdląco-słodkim nabiałem. Nic wzbudzającego zdziwienie #3. Ono pojawiło się dopiero przy wsypaniu proszku do mleka, bo wszystko zaczęło STRZELAĆ. Owszem, skojarzenia z dzieciństwa ze strzelającą oranżadką są jak najbardziej celne. Nie wiem, co w tym deserku strzelało i wolę nie wiedzieć - w końcu nie ja będę to jadła :) Całość, zgodnie z obietnicą, szybko zgęstniała i oto, co objawiło się moim oczom po kilku minutach:
Opis z tyłu nie kłamał także w kwestii pojemności - to, co widzicie powyżej, to całość uzyskana z jednego opakowania. Mniej niż połowa zwykłego kubka. Smutne dwie pięćdziesiątki.
Ale dość marudzenia, przystąpmy do degustacji. A może jednak obroni się smakiem?
...nie obronił.
Sernik ma konsystencję zwarzonej bitej śmietany, a smakuje tak, jakby wymieszać mleko w proszku z najtańszym jogurtem wiśniowym. Z żadnej strony sernika mi nie przypominał. Tłuste toto, z grudkami proszku, napowietrzone Spróbowałam pół łyżeczki i miałam dość, chciałam wyrzucić to do kosza - a musicie wiedzieć, że nie wyrzucam jedzenia. Z uwagi jednak na fakt, że był też drugi tester, trochę bardziej liberalny i o większej odporności na takie wynalazki, sernik przeżył. Druga opinia brzmiała "nawet dobre, ale strasznie wali chemią".
Sernika finalnie wystarczyło na jakieś pięć łyżeczek, choć w tym wypadku to może i lepiej.
Reasumując - jeśli jesteście uzależnieni od cukru, da się zjeść bez większego uszczerbku na zdrowiu. Reszcie polecam poświęcić nieco więcej czasu i pieniędzy niż te 1,65 za opakowanie i zrobić prawdziwy sernik, na przykład ten na zimno z białą czekoladą. Wychodzi cała tortownica, a my wiemy, że jemy ser, a nie maltodekstrynę. Lenistwo w tym wypadku się zwyczajnie nie opłaca.
No chyba, że wystarczają wam dwie pięćdziesiątki :)