Pulpety zapiekane z ryżem

0 komentarze

Lubię proste dania, gdzie wystarczy, że wrzucę wszystkie składniki do jednego garnka lub naczynia i obiad robi mi się sam. Ten przepis na pulpety zapiekane z ryżem to właśnie jedno z takich ekspresowych dań. Przygotowanie  go zajmuje kilka minut i można dowolnie modyfikować przyprawy, jakie dodamy, a także rodzaj mięsa. Moja wersja jest nieco orientalna, jako że Azja to moje ukochane smaki, a bez różnych dziwnych przypraw, których mam całe pudło, nie wyobrażam sobie gotowania ;)



Pulpety zapiekane z ryżem
Składniki:
  • 500g mięsa mielonego (u mnie indyk)
  • 1,5 szklanki surowego ryżu
  • 1,5 szklanki wody
  • 2 ząbki czosnku
  • przyprawy: sól, pieprz, olej sezamowy, ziarna sezamu, curry, kurkuma, kmin rzymski, suszone liście kolendry, papryka wędzona (można także skorzystać z gotowej przyprawy do ryżu, np. firmy Dary Natury - w składzie ma kurkumę, płatki nagietka, szafran, kwiat kocanki, skórka pomarańczy, cynamon)



Przygotowanie:
1. Na dno naczynia żaroodpornego wysypujemy ryż i rozkładamy go równomiernie.
2. Mięso mielone przyprawiamy solą, pieprzem, czosnkiem, ziarnami sezamu i olejem sezamowym (kilka kropel), kolendrą oraz kminem rzymskim.
3. Wodę mieszamy z przyprawami: po płaskiej łyżeczce soli, kurkumy, curry, papryki wędzonej (lub 2 łyżeczki gotowej przyprawy).
4. Z mięsa robimy kuliste pulpeciki i układamy na ryżu.
5. Surowy ryż i mięso zalewamy przygotowaną wodą z przyprawami i pieczemy ok. 25-30 minut w 190 stopniach, pod przykryciem. Ryż podczas pieczenia wchłonie cały płyn i będzie miękki.
6. Podajemy z sałatą (u mnie sezonowa, z truskawkami i ziarnami).




Szynka w piwie

0 komentarze

Jakiś czas już chodził za mną pomysł użycia alkoholu w kuchni, ale myślałam raczej o winie. Nie chciałam jednak kupować specjalnie całej butelki tylko do jednej potrawy - a poza tym wino wolę jednak wypić wieczorem do filmu, niż dodawać do mięsa ;) I wtedy trafiłam na pomysł wykorzystania piwa do pieczenia. Rewelacyjnie pasuje do mięs typu wieprzowina, a jak pachnie gdy już siedzi w piecu...

Szynka pieczona w piwie
Składniki:
  • 1,5kg szynki wieprzowej
  • butelka dobrego piwa (najlepszy jest lager na miodzie)
  • 3-4 cebule
  • 3 ząbki czosnku
  • 3 łyżki oleju
  • przyprawy: łyżeczka pieprzu, 3 łyżki suszonego majeranku, sól



Przygotowanie:
1. Szynkę myjemy, usuwamy tłuszcz i żyłki. Mieszamy przeciśnięty czosnek z przyprawami i taką marynatą nacieramy mięso. Odstawiamy je na kilka godzin do lodówki, a najlepiej na całą noc.
2. Zamarynowaną szynkę wkładamy do rękawa do pieczenia, dorzucamy pokrojoną w ćwiartki lub ósemki cebulę. Wlewamy piwo i szczelnie zamykamy rękaw, robiąc przy okazji kilka dziurek.
3. Rękaw wkładamy do naczynia żaroodpornego i pieczemy ok. godzinę w 190 stopniach. Następnie rozcinamy rękaw i pieczemy jeszcze ok. 30 minut, aby mięso się zarumieniło a sos zredukował.
4. Pieczeń podajemy pokrojoną w plastry i polaną sosem (gdyby był za rzadki, można zagęścić skrobią), najlepiej z kaszą i piklami. Dobrze smakuje też jako wędlina na kanapki.




Cukinia faszerowana kaszą gryczaną

0 komentarze


Cukinia to aktualnie jedno z moich ulubionych warzyw. W dzieciństwie kojarzyła mi się raczej z nielubianą cukinią w occie, ale gdy zaczęłam sama gotować odkryłam, że można ją przecież wykorzystać na sto innych sposobów. Nie wymaga długiej obróbki i w zasadzie ze wszystkim smakuje dobrze - można z niej nawet robić "oszukane schabowe" ;) Faszerowana kaszą gryczaną cukinia to danie, które kojarzy mi się z ciepłym latem, bo robiłam je dość często w zeszłym roku. Dlatego, gdy tylko pogoda zaczęła ostatnio przypominać tę letnią, wybrałam się do sklepu po składniki :) Robi się je szybko, jest sycące a jednocześnie lekkie. Mogłabym to jeść codziennie!

Cukinia faszerowana kaszą gryczaną

Składniki: (2 porcje)
  • 2 średniej wielkości cukinie
  • 1 torebka kaszy gryczanej
  • 1 duża cebula
  • 2-3 ząbki czosnku
  • 1 niewielka papryka
  • 200g sera żółtego
  • przyprawy: sól, pieprz, zioła prowansalskie, papryka wędzona


Przygotowanie:
1. Cukinie myjemy i osuszamy. Przekrajamy na pół i łyżką wydrążamy miąższ z pestkami, uważając, aby nie zrobić dziury.
2. Na patelni podsmażamy pokrojoną w kostkę paprykę, cebulę i czosnek.
3. Dodajemy ugotowaną kaszę, przyprawiamy do smaku. Dokładnie mieszamy.
4. Do lekko ostudzonego farszu dodajemy starkowany na grubych oczkach ser.
5. Nakładamy farsz do połówek cukinii (można po wierzchu posypać serem). Gotowe warzywa wstawiamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika na ok. 15 minut.



Wycieczka do Torunia

0 komentarze

Majówka to czas, kiedy większość z nas ma kilka dni wolnego (w tym roku niestety tylko 3 dni) i tym samym dobry moment, aby wyrwać się na chwilę ze znajomego otoczenia. Rok temu o tej porze musiałam zostać w Olsztynie, bo intensywnie pisałam pracę magisterską, ale na szczęście w tym roku już nic nie zaprząta mojej głowy, w związku z czym wyruszyłam do Torunia.
Wycieczka do Torunia była w planach już od ponad roku, ale splot różnych wydarzeń sprawił, że "na pierniki" mogliśmy pojechać dopiero teraz. Jak to mawiają, lepiej późno niż wcale, prawda?
Listę, co chcę zobaczyć, miałam zrobioną już od roku, nie spędziliśmy więc wiele czasu na planowaniu wycieczki. Z Olsztyna do Torunia jest niewiele ponad 170km, dlatego uznaliśmy, że nie ma sensu tam nocować. Ambitnie wstaliśmy zatem o 5 rano i pociągiem o 6:16 pojechaliśmy do Torunia.
Stacja Toruń Główny przywitała remontem. Nie, żebym była jakoś niezadowolona - Olsztyn jest rozkopany jeszcze gorzej, więc to chyba kwestia przyzwyczajenia. Może tylko odrobinę było mi szkoda, że nie zobaczyłam stacji w pełnej okazałości, no ale co poradzić. Tym bardziej, że kilkanaście metrów dalej znak oznajmiał, że mają w Toruniu "gotyk na dotyk".
... cokolwiek to znaczy. Z uwagi na fakt, że swego czasu byłam "turbo mroczną nastolatą", żywo mnie ten gotyk zainteresował i ruszyliśmy w tymże kierunku - tym bardziej, że ta sama droga prowadziła na starówkę.
I naprawdę nie było opcji, aby się zgubić. Gotyk się przybliżał.
Po drodze odkryliśmy, że torunianie są chyba bardziej uprzejmi od olsztynian. U nas tylko każą się "uśmiechać na drodze, bo budują dla nas", ale jakoś nie zauważyłam. W każdym razie dalej szliśmy tym mostem, który wydawał się nie mieć końca. Aż tu nagle, zza drzew...
Toruń się wyłonił. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre - świeże powietrze, a starówkę widać już z daleka. I w dodatku wygląda na dużą!


A drugie wrażenie było równie dobre! Pierwszy poważny zabytek, który zobaczyliśmy, to Ratusz Staromiejski. Był ogromny i wyjątkowo piękny - przykład gotyckiego stylu w budownictwie, który uwielbiam. Nie weszliśmy jednak do środka, bo organizm natychmiast domagał się kawy.
A kawę, wbrew pozorom, najlepszą mają w McDonaldzie. Owszem, kawiarnie są super, ale nie lubię ryzykować, że dostanę 100ml rozwodnionej lury za 10zł - jak to ma ostatnio w zwyczaju jedna z moich ulubionych kawiarni w Olsztynie. Minus dla Bubble Place za słabą latte z niedobrym mlekiem, w dodatku nie nalewają pełnej szklanki. McDonald przynajmniej zawsze serwuje kawę dobrej jakości i nie oszczędza na ilości. I to raczej tam będę się kierowała, jeśli będę miała chęć wypić kawę, a nie posiedzieć w ładnym otoczeniu.
Po wyjściu z McDonalda zauważyłam uliczne stragany z pamiątkami. Był jeszcze wczesny poranek, dlatego wiele z nich dopiero się rozstawiało. W związku z tym skierowałam się do stoiska z przyprawami (nie wiem, skąd się wzięło pośród zalewu straganów z figurkami i kubkami), gdzie pogawędziłam z przemiłą panią o gotowaniu. Miała na sprzedaż całą masę różnych przypraw i to w bardzo przyjaznych cenach, ale z uwagi na fakt, że niedawno uzupełniłam swoje zapasy, zdecydowałam się tylko na mieszankę przypraw do kawy oraz do nasi goreng. Nie ma to jak przywieźć z wycieczki przyprawy w charakterze pamiątek!
No ale żeby nie wyjechać z Torunia tylko z przyprawami, skusiłam się na uroczy magnes na lodówkę (oczywiście otwartą) w kształcie piernika :)

zdjęcia: internet
Co do pierników, można je kupić dosłownie wszędzie. I co ciekawe, wszędzie są one "prawdziwe" i "jedyne" ;) 
Od początku to pierniki były moim celem w Toruniu, więc kupiliśmy je już z samego rana. Trafiliśmy do sklepu "Pierniczek" na ulicy Żeglarskiej, ale już po godzinie 11 była tam kolejka do samych drzwi. Było to trochę zniechęcające, jednak sklep naprzeciwko był ciągle zamknięty, dlatego postanowiłam jednak zająć miejsce. Szybko się jednak przekonałam, że obsługa sklepu jest już dobrze zaprawiona w bojach, bo kolejka zmniejszała się błyskawicznie - tak szybko, że nie miałam nawet czasu się rozejrzeć i zastanowić, jakie pierniki właściwie chcę kupić. Dlatego gdy przyszła moja kolej, po prostu wzięłam po kilka sztuk każdego smaku plus domek dla rodziny.

Pierniczki były dostępne w różnych smakach, kształtach i polewach. Zjedliśmy na próbę po jednym i okazały się bardzo smaczne! Nie spodziewałam się niczego nadzwyczajnego, czego bym już nie znała, ale muszę przyznać, że różnią się trochę od tych "toruńskich pierników", które można dostać w sklepach - są bardziej miękkie i aromatyczne, mają też grubszą warstwę czekolady. Moje ulubione to te w czekoladzie z marcepanem i w glazurze z jagodami :)


Kiedy spacerowaliśmy dalej po Starówce, zauważyłam Empik i od razu przypomniało mi się, że najlepszej toruńskiej cukierni szuka się właśnie "za Empikiem" ;) Cukiernia Lenkiewicz oferuje duży wybór ciast, ciasteczek i lodów, ale odstraszyła mnie trochę kwota 4zł za jedną gałkę, dlatego poszliśmy w stronę ciast. Ja wybrałam kawałek czekoladowo-pomarańczowego, M. zdecydował się na napoleonkę. Oba ciasta były bardzo smaczne, z dobrej jakości składników i nie zostawiały nieprzyjemnego posmaku na podniebieniu (jak to często bywa z wyrobami innymi niż domowe), ale wolałabym je jednak zjeść z ceramicznych talerzy, niż z papierowych tacek. Założę się, że smakowałoby dużo lepiej. Poza tym, napoleonka ciężko się kroiła plastikową łyżeczką i potrzebny był tu raczej widelec.
Ceny są bardzo przyjazne jak na sam środek miasta - za dwa kawałki zapłaciliśmy nieco ponad 4 złote.
Gdzieś po drodze natknęliśmy się na klockowego Lego Darth Vadera, a jako fanka Star Warsów nie mogłam odpuścić cyknięcia mu fotki :)
Kolejnym punktem must see na trasie był browar Jan Olbracht. Dużo dobrego słyszałam o ich piwie piernikowym i byłam bardzo ciekawa smaku. Na browar wpadliśmy przypadkiem, wyłonił się nagle po wejściu w jedną uliczkę i odebrałam to jako znak :)
W środku browar wygląda niesamowicie. Widać, że w wystrój włożono wiele serca i ma się wrażenie, że czas się cofnął. Miła kelnerka usadziła nas we wnętrzu wielkiej beczki i przyniosła kartę.

Jan Olbracht oferuje 4 piwa własnej receptury: Olbracht-Pils (jasne), Śmietanka Toruńska (pszeniczne), Piernikowe (ciemne) oraz Piwo Specjalne, które zmienia się co jakiś czas. Aktualnie jest to Bursztyn Toruński, piwo ciemne.
Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość zamówienia tzw. zestawu degustacyjnego, który składa się z 4 mini kufelków 125ml piwa każdego rodzaju (śmialiśmy się, że to rozmiar dziecięcy). M. zdecydował się właśnie na ten zestaw, ale ja zamówiłam piwo piernikowe, bo nie lubię pszeniczniaków. Okazało się to dobrą decyzją, bo o ile piernikowe było zaskakujące, jednak pyszne w smaku (spodziewałam się słodkiego piwa z syropem, a dostałam porządne korzenne i z dobrą zawartością alkoholu), o tyle pozostałe trzy mnie rozczarowały. O awersji do pszenicznych już wiecie. Pils był jak dla mnie zbyt wodnisty, a z kolei Bursztyn za mocny. Za to piernikowe było warte grzechu :) Cena też całkiem przyzwoita: 10zł za 0,5l (zestaw degustacyjny to 12zł za 0,5l).
Dobre wrażenie z Torunia zostało trochę nadpsute przez kampanię pro-life/anty Komorowski, bo polityka i zdjęcia martwych płodów to niekoniecznie to, co chciałam oglądać podczas majówki w porze obiadowej. Pała z marketingu, moi mili.
Uciekliśmy więc podziwiać Krzywą Wieżę i posiedzieć trochę nad brzegiem Wisły. Słoneczne Włochy w kujawsko-pomorskim :)
Szybko jednak wróciliśmy na Starówkę, bo należało zjeść jakiś obiad. 
Optowałam początkowo za restauracją, bo to w końcu majówka, ale ceny w wielu mnie trochę zniechęciły, poza tym nigdy nie wiesz ile dostaniesz i jakiej to będzie jakości, dlatego ostatecznie zjedliśmy w Telepizzy. Nie ma co się zbyt wiele rozpisywać - pizza jaka jest, każdy wie. Placek z kurczakiem, bekonem i papryką był całkiem smaczny i w przyzwoitej cenie (była akurat jakaś promocja), chociaż zaskoczyło mnie, że sosy trzeba dokupić oddzielnie. Zrezygnowaliśmy z nich, ale bez sosów pizza była nieco mdła.
Po obiedzie pomyśleliśmy, że można wpaść do Muzeum Piernika (ukrytego na uboczu), ale kolejka była zbyt długa, aby chciało nam się w niej stać, poza tym niedługo musieliśmy się kierować z powrotem na dworzec. Poprzestałam zatem tylko na zdjęciu wejścia - muzeum odwiedzę przy innej okazji :)
Dzień pod znakiem piernika zakończył się kawą z zakupionymi przyprawami, które były tak zmyślnie zmieszane, że nadały kawie posmak właśnie pierniczków. A po kawie znowu po pierniku...
Dlaczego majówka jest taka krótka?

 
  • Lodówka Otwarta! © 2012 | Designed by Rumah Dijual, in collaboration with Web Hosting , Blogger Templates and WP Themes